Siedziałam w
niewidocznym na pierwszy rzut oka miejscu, naprzeciwko kamienicy, w której
mieszkała Nikola. Postanowiłam, że skoro ma ona takie dobre relacje z matką
Santosa, to prędzej czy później się spotkają. Nie wiedziałam tylko jak dużo
czasu im to zajmie.
Ile tak tutaj
siedziałam? Trzeci dzień już oblegałam tę ławkę i zaczynałam tracić
cierpliwość, bo tylko marnowałam swój czas.
– Przestań tak się
patrzyć na ten budynek, bo jeszcze wypalisz w nim dziurę – powiedział Thomas
siadając obok mnie z torebką jedzenia na wynos. Tylko dzięki regularnej
dostawie naleśników, tortilli i kanapek byłam w stanie go jeszcze znieść i nie
zrobić mu krzywdy.
– Muszę to robić,
Katherine kiedyś tutaj przyjdzie, a wtedy przejdę do działania – powiedziałam,
ale odpowiedziała mi tylko głucha cisza.
Odwróciłam się i
spojrzałam na Thomasa, który przyglądał mi się z konsternacją. Nie mogłam za
wiele wyczytać z jego twarzy, jednak mimo to i tak czułam, że czeka mnie
niemiła pogadanka.
– Mów, co masz
mówić i pozwól mi w spokoju zjeść meksykańskie jedzenie.
– Ona może się już
więcej tutaj nie pojawić…
– …ale nie to
chciałeś mi powiedzieć – dokończyłam za niego.
– Tak – powiedział
i spuścił wzrok na swoje buty. – Rozumiem, że dostałaś zadanie i chcesz mieć je
jak najszybciej z głowy, ale niektórzy z nas wykonują swoją misję przez całe
swoje życie. To naprawdę bardzo mało prawdopodobne, żebyś zdobyła kamień dusz w
mniej niż miesiąc.
– Chcę mieć to z
głowy, jasne?
Nie oczekiwałam od
niego odpowiedzi, bo w taki oto sposób zakończyłam niewygodny dla mnie temat.
Może i nikt nie
wierzy w to, że to zrobię, ale poruszę niebo i ziemię, żeby znaleźć kamień dusz
i uwolnić się od rozkazów aniołów. Widziałam, co one zrobiły z Thomasem i nie
chcę, żeby nad moim życiem miały taką samą władzę.
– Oddychaj.
– Co? – odpowiedziałam
i odwróciłam się w stronę Thomasa, który zamarł.
Odrzuciło mnie do
tyłu, przez co upadłam na ziemię, jednak mimo to i tak przerażona zaczęłam się
cofać. Dlaczego się bałam? Odpowiedź była prosta, tym razem to nie ja
zapanowałam nad czasem.
– Kim jesteś? – krzyknęłam
rozglądając się dookoła, jednak nikt mi nie odpowiedział.
Czułam jego
obecność, czułam ją bardziej niż bicie swojego serca. Wiedziałam, że gdzieś tam
się chowa osoba za to odpowiedzialna, nie rozumiałam tylko jak to wszystko jest
możliwe, skoro ponoć tylko ja mogę zatrzymać czas.
– Co się dzieje? –
szepnęłam i wstałam, otrzepując spodnie.
Rozejrzałam się
dookoła, przeczesując wzrokiem każdy pobliski zakamarek, jednak nie mogłam niczego
dostrzec. Widziałam jedynie zatrzymanych w miejscu ludzi i naturę, która
wstrzymała oddech. Bezwiednie poruszyłam się do przodu, błądząc w gęstej
energii otaczającej wszystko dookoła. Nie wiedzieć kiedy, instynktownie odnalazłam
źródło tego całego zamieszania, osobę, którą widziałam już wcześniej.
Stałam dokładnie
naprzeciwko chłopaka w kapturze, który na jednym ze skrzyżowań bez żadnych
ceregieli upomniał mnie, że moim obowiązkiem jest odnalezienie kamienia dusz.
– Powinnam
zapytać, co tutaj robisz, ale pewnie pouczysz mnie, że powinnam znaleźć kamień
dusz. Powinnam też zapytać się, dlaczego potrafisz zatrzymać czas, ale nie
sądzę, żeby twoja odpowiedź mnie usatysfakcjonowała i właśnie dlatego po prostu
zażądam, żebyś stąd zniknął i na nowo poruszył czas.
Pomimo, że cień
kaptura skrywał oczy chłopaka, to wystarczająco dobrze widziałam resztę jego
twarzy, żeby zauważyć usta wykrzywiające się w uśmiechu. Nie patrząc na mnie,
schował ręce głębiej do kieszeni bluzy i kilkakrotnie pokiwał się na pięcie.
Był nerwowy? Nie
do końca, ale w jego zachowaniu było niewątpliwie coś nietypowego. Wziął
głęboki oddech i zrobił krok w moją stronę. Położył swoją dłoń na moim ramieniu
i głosem za poważnym jak na tak młodą osobę, powiedział:
– Powiedziałem, że
musisz znaleźć kamień dusz, ale jeżeli teraz to zrobisz, istnieje spore
zagrożenie, że nie wszystko potoczy się tak, jak powinno. Stoisz na rozdrożu i
tylko od ciebie zależy, jaki los wybierzesz dla nas wszystkich.
Jego słowa
uleciały nie wiadomo gdzie, nic nie zapamiętałam z jego przemowy, bo pochłonął
mnie jeden, niezwykły szczegół wyglądu chłopaka.
Nadgarstek.
Chwyciłam go za
rękę i podwinęłam do góry rękaw, pod którym ukrywała się reszta blizny,
znamienia, które wyryło się na zawsze w mojej pamięci.
– Jesteś potomkiem
Raziera.
Podniosłam głowę i
spojrzałam po raz pierwszy w jego niebieskie oczy, byłam przekonana, że mam
rację, bo identyczny drobny znak widniał nie tylko na moim ramieniu, ale także
na policzku mojej matki, aż dziw bierze, że nigdy mnie nie zdziwiło istnienie
dwóch identycznych blizn.
– Tak, ale nikt
nie wie i nie dowie się o moim istnieniu – odpowiada surowo, a ja nie rozumiem
tej szorstkości z jaką do mnie mówi.
Próbowałam wybadać
wyraz jego twarzy, ale… Ale zamknął się przede mną i nagle wszystko zniknęło.
Znowu świat zaczął oddychać, a ja znalazłam się przy Thomasie. Tajemniczy
chłopak zniknął, a ja zostałam sama bez odpowiedzi na nurtujące mnie pytania, a
powinniście wiedzieć, że zaczynało się ich robić coraz więcej.
– Liss, co się
dzieje? Nagle skrzywiłaś się, jakbyś przed chwilą zjadła worek cytryn.
– Zostaw mnie –
odpowiadam cicho. Wiem, że mnie słyszy, a mimo to się nie rusza nawet o
centymetr. – Powiedziałam coś!
– Nie krzycz, bo
tylko robisz sceny, a ja i tak się stąd nie ruszę.
Chcąc potwierdzić
swoje słowa rozsiadł się na ławce i zamknął oczy, wystawiając swoją twarz na
działanie ostatnich ciepłych promieni słonecznych tego dnia.
– A rób sobie, co chcesz – myślę i zatrzymuję czas, gdy pod kamienicę
Nikoli podjeżdża czerwony mercedes.
Blondynka w
czerwonym kabriolecie, mogłam się domyślić, że pomimo wyglądu, Katherine będzie
przeciwieństwem swojej siostry, a przynajmniej za taką będzie pragnęła
uchodzić. No cóż, ja też potrafię grać w gierki.
Dochodzę na skraj mojej
kryjówki, zwanej inaczej parkiem, lub pasem zieleni i dostrzegam
niezaprzeczalną szansę na realizację mojego planu. Przywracam wszystko do życia
i gdy Katherine znika za drzwiami budynku, ja podchodzę do siedzącego na
motorze mężczyzny i z najmilszym uśmiechem, na jaki mnie stać, pytam:
– Podwieziesz mnie?
Reakcja mężczyzny jest
zaskakująca, ściąga kask i zeskakuje z motoru po to tylko, żeby mnie objąć i
pocałować. Kim jest ten narwaniec? Santosem, oczywiście.
– Podwiozę cię – powiedział,
gdy odrywa się od moich ust. – Ale musisz mi wyjaśnić dlaczego śledzisz moją
matkę. Obiecaj mi również, że nigdy więcej nie będziesz się tak cudownie
uśmiechała do obcych, ani nawet do znajomych, właściwie, to uśmiechaj się w ten
sposób tylko do mnie.
– Nie za dużo ode
mnie wymagasz? – zapytałam z przekąsem, uśmiechając się szeroko.
– Skądże, ja tylko
chcę, żebyś była moja i nikogo innego, rozumiesz? – powiedział z pasją i taką
pewnością siebie, że te słowa wyryły się w moim sercu już na zawsze.
– Rozumiem –
odpowiadam zdawkowo, ignorując galopujące serce.
A
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz