niedziela, 31 stycznia 2016

33. Tardis?


Kiedyś, dawno temu w innym życiu, uwielbiałam podczas jazdy samochodem oglądać mijające miasta, pola, wsie. Tym razem jednak tak nie było, myślałam, że wyskoczę z siebie przez to, że ciągle nie dojechaliśmy do celu.

Thomas nie odzywał się do mnie, tylko nerwowo bębnił palcami o kierownicę, doprowadzając mnie do szału. Spojrzałam na niego i niezadowolona zmarszczyłam czoło.

– Dobrze się czujesz?

– A jak myślisz?! – uniósł się rozeźlony.

– Myślę, że powinieneś być dla mnie milszy.

– Od kiedy zrobiłaś się taka delikatna? Przecież to ty zawsze krzyczałaś i miałaś te swoje cudowne humorki.

– Nie rozumiesz. My, kobiety możemy się zachowywać irracjonalnie. Ty, nie możesz.

– Ludzka sprawiedliwość, doprawdy, nic dodać, nic ująć.

I po co mi to było? Skoro chciałam zapełnić czymś ciszę, to mogłam zgłośnić muzykę, a nie próbować porozmawiać z tym bucem.

– Lisa – mówi łagodnie po dłuższej chwili ciszy.

– Nie, nic już nie mów.

W szybie widzę jego niewyraźne odbicie. Zaciska rękę w pięść i unosi ją do góry, po czym uderza nią w brzeg kierownicy. Typowy facet, nie uspokoi się, dopóki w coś nie uderzy. Ta wszechogarniająca dawka testosteronu zaczyna mi poważnie działać na nerwy. Powinnam od dziecka wbić sobie, że lepiej otaczać się koleżankami, niż chłopakami, bo oni sprawiają same problemy.

Reszta podróży minęła nam na udawaniu, że cisza panująca między nami, wcale nie jest niezręczna. A jeśli chodzi o cel naszej podróży, to muszę powiedzieć, że byłam zaskoczona. Thomas zatrzymał samochód na wysypanej kamykami drodze na środku… No właśnie, na środku czego byliśmy? Skoro dookoła widziałam pustkę, same puste pola.

– Kto robi drogę na środku niczego? – Wyrwało mi się z ust pierwsze pytanie, o jakim pomyślałam.

Tom, błyskawicznie odpowiedział:

– Ta droga prowadzi do czegoś.

– Czegoś?

– Tak.

Dlaczego wcześniej nie przyszło mi do głowy, że mógł oszaleć? Przecież tutaj nie było niczego wid… O najsłodszy, czy to było to, o czym myślałam?

Przed moimi oczami jakby znikąd wyrósł, mały domek o świecących się ścianach. Lekko zaniepokojona poszłam za Tomem prosto do niedużego budynku, który w środku wyglądał jak zamek.

– Może naoglądałam się za dużo Doctora Who, ale czy to jest jakaś zaginiona siostra Tardis?

Mój tak zwany przyjaciel, przewrócił oczami i podszedł do wielkiej, dębowej szafy.

– Tak, oglądasz za dużo telewizji – odpowiedział, ja go jednak nie słuchałam.

Stanęłam na środku pomieszczenia i rozglądając się uważnie dookoła, zapytałam:

– Gdzie są stery? Muszę poznać Kleopatrę, nazywałabym ją Cleo!

– To nie jest film…

Humor Thomasa widocznie się pogorszył, jednak się tym nie przejmowałam, bo byłam w tym niesamowitym „czymś”. Nieprawdopodobne, ten domek był większy w środku. On musiał, po prostu musiał mieć moc do zwiedzania różnych galaktyk, albo chociaż do podróżowania w czasie.

– Lisa, nawet o tym nie myśl. Nie zwiedzisz Egiptu, Mezopotami, ani Olimpu, który nie istniał, ale widząc twoją wiarę w cuda, pewnie w to wierzysz…

– Nie zabieraj dziecku marzeń! – warknęłam na niego.

– Dobrze, a widzisz tu jakieś?

– Troll.

– Teraz się wyzywamy, jakie to dorosłe…

– Nie czepiaj się, przez tyle lat nie miałam swoich wspomnień, nazbierało ci się w tym czasie trochę obelg.

Czekałam aż odeprze mój atak, jednak tego nie zrobił. Zamiast tego, podszedł do mnie i wystawiając przed siebie otwartą dłoń, powiedział:

– Zaśnij.

I cały świat nagle stał się ciemnością.



Obudziłam się na podłodze. Thomas nawet nie zadał sobie trudu, żeby przenieść mnie na coś wygodniejszego, zamiast tego wolał popijać sobie kawę na schodkach przed domkiem.

– Zadowolony? Teraz wszystko mnie boli.

– W takim razie, możemy zaczynać.

Zaprowadził mnie na poddasze, które wbrew temu, co zaobserwowałam z zewnątrz, wcale nie miało dachówek, tylko… lustra. Mogłam zobaczyć bez problemów granatowe, rozgwieżdżone niebo.

– Co mam teraz robić? – zapytałam, a chwilę później poczułam rozdzierający mnie ból.

Upadłam na podłogę i wygięłam się w łuk, to cierpienie zdawało się nie mieć końca. Nie wiedziałam, co się dzieje i dlaczego tak bardzo jest mi… słabo. To, co czułam przerosło mnie i dlatego straciłam przytomność, jednak chwilę przed tym, łamiącym się głosem, wyszeptałam:

– Pomocy…



Pierwsza myśl, jaka mnie naszła po przebudzeniu, to:

– Czy to są jakieś żarty? Naprawdę muszę, co chwilę tracić przytomność jak jakaś przewrażliwiona dama w opałach?

– Najwidoczniej tak.

– Oo. Powiedziałam to na głos.

– Na to wychodzi.

Dopiero teraz zrozumiałam, że nie znam osoby z jaką rozmawiam. Podniosłam głowę i spojrzałam na blondyna odwróconego do mnie tyłem. Nie poznawałam go.

– Nie wiesz, kim jestem – mówi jakby czytając mi w myślach. – Nazywają mnie imieniem, Lucas. – Odwraca się w moją stronę, a jego przeraźliwie niebieskie oczy, przewiercają mnie na wylot. – W ostatnich latach dużo się działo, ale jednego możesz być pewna, nie masz na imię Isabela, tylko Lisa, a ja jestem twoim aniołem stróżem.

To się trochę spóźniłeś – myślę, uśmiechając się sztucznie.

– …musisz mi zaufać.

Chwila, co on wcześniej powiedział? Naprawdę, odpłynęłam tylko na chwilę, gdy zaczął mówić o niczym, co mogłoby mnie zainteresować.

– Nie ufam obcym.

– Lisa! – krzyczy, przeczesując nerwowo swoje złote włosy. – Przecież mówię ci, że mnie znasz.

– Niestety, ale nie pamiętam cię.

Mężczyzna momentalnie zmniejsza dzielącą nas odległość do tego stopnia, że czuję jego ciepły oddech na swoim policzku. Tak, jest bardzo, ale to bardzo blisko, a mi z jakiegoś powodu to się podoba. Podnosi rękę do góry i zaplątuje na palec kosmyk moich włosów.

– Ścięłaś je.

– Chyba nie chcesz rozmawiać ze mną o mojej fryzurze – odpowiadam szybko, lecz po chwili nieprzerwanej ciszy, już mniej pewnie, pytam: – prawda?

Uśmiecha się, a ja myślę o tym, że to najpiękniejszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widziałam.

– Tak, nie po to tutaj jestem.

– Nie?

Kręci głową i przygryza dolną wargę, wydaje się być rozbawiony, ale nie tylko… W jego zachowaniu jest coś tajemniczego i na swój sposób agresywnego.

– Chciałbym móc czytać w twoich myślach.

– Nikt tego nie potrafi.

Nie odpowiada, nie tłumaczy niczego, tylko delikatnie obejmuje mnie w pasie i przytula. Wydaje mi się, że w pokoju robi się jasno, nagle widzę jego twarz wyraźniej i… I poznaję go.

– Chwileczkę – mówię. – To ciebie spotkałam tuż przed tym jak wsiadłam do tramwaju.

– To był autobus.

Jego uśmiech jest naprawdę zabójczy.

– Naprawdę? Musiało mi się coś pomylić…

– Czasami tak się dzieje po przemianie.

– Jak to po?

Zabiera swoje ręce z moich bioder i delikatnie prowadzi mnie do lustra stojącego w rogu pokoju. Przyglądam się sobie i od razu robię się purpurowa. Nie rozumiem jak wcześniej mogłam nie zauważyć, że jestem ubrana jedynie w za dużą koszulkę i bieliznę.

Jak to w ogóle znalazło się na mnie?

– Nie wstydź się – mówi i odwraca mnie tyłem do lustra.

Patrzy mi w oczy, gdy kładzie swoje dłonie na mojej talii i powoli zaczyna podnosić koszulkę w jaką ktoś mnie ubrał, gdy byłam nieprzytomna. Czuję ogień na każdym nagim kawałku skóry, który on dotknął.

Wydaje mi się, że to trwa wieczność, zanim wystarczająco wysoko podwinie ciemny materiał, aby rozpiąć mi stanik. Wtedy wszystko się kończy. Przytrzymuje mi jedynie koszulkę i patrzy na mnie przenikliwym wzrokiem.

– Spójrz na swoje skrzydła.

Odwracam głowę i patrzę w lustro, gdzie widzę coś pięknego… moje własne, bielusieńkie skrzydła.
A

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz