sobota, 12 grudnia 2015

28. Naleśniki

Lisa/Isa

Patrzyłam uważnie na Santosa, który wzruszył niedbale ramionami lekceważąc, to co przed chwilą powiedziałam. Nie zamierzałam się jednak poddawać, musiałam dowiedzieć się dlaczego nazywa mnie imieniem innej.

– Santos, nie udawaj, że cię tutaj nie ma.

Szybko powrócił wzrokiem do mnie i niezadowolony przygryzł swoje usta.

– Nie rozumiem o co ci chodzi, przejęzyczyłem się, każdemu może się to zdarzyć.

„Każdemu mogło się to przytrafić, a zdarzyło się to akurat tobie” – pomyślałam, jednak postanowiłam nie mówić tego na głos, bo do naszego stolika podeszła właśnie kelnerka z dwoma talerzami wypełnionymi po brzegi naleśnikami.

– Podać coś jeszcze? – zapytała Santosa.

Zadziwiające, że dopóki nie weszłam do tej knajpy, to nie byłam świadoma tego, że kelnerka stojąc przy moim stoliku, może być odwrócona do mnie tyłem i bardzo skutecznie ignorować moją obecność.

– Nie – odpowiedział krótko.

Kelnerka, najwyraźniej bardzo urażona, fuknęła niezadowolona i podeszła do innego stolika. Przyjrzałam się z zaciekawieniem chłopakowi siedzącego naprzeciwko mnie, tak bardzo chciałabym dostać wydruk z jego mózgu, żeby w końcu zrozumieć dlaczego tak ciężko jest mi go zrozumieć.

– Wracając do…

– Proszę cię, nie zaczynaj – przerywa mi.

– Jak sobie chcesz – mruczę pod nosem i zaczynam jeść naleśniki.

***

Jak można się było domyślić, Santos nie mógł się rozstać z kelnerką, która jak się okazało, jednak się na niego nie obraziła, a tuż przed wyjściem napisała mu na serwetce numer swojego telefonu. Widząc to, nie wytrzymałam i wyszłam bez słowa z lokalu. Nawet nie miałam gdzie się udać, nie wiedziałam gdzie pójść, żeby nie zgubić się na tym pustkowiu. Usiadłam na drewnianej ławce i schowałam twarz w swoich dłoniach, chciałam już wracać do domu, a konkretniej do domu, w którym jestem tylko ja i Adrian.

Dźwięk małych dzwoneczków przywrócił mnie do rzeczywistości, w której Santos szedł w moją stronę i przyglądał mi się z konsternacją. Chcąc odwrócić od siebie jego uwagę, skinęłam w stronę szosy i powiedziałam:

– Jeżeli nie zadzwoniłeś po taksówkę, to czas najwyższy.

– Przejdźmy się.

– Ale gdzie? Do domu czy do lasu, gdzie poćwiartujesz mnie na kawałeczki?

Chłopak przewrócił oczami i chwycił mnie za rękę.

– Zawsze możemy też polecieć nad morze, ale pewnie pomyślałabyś, że chcę cię utopić.

– Polecieć? Lotnisko jest dalej niż mój dom, twoja propozycja jest bez sensu.

– Nie, to ty tak myślisz – mruknął i przystanął, żeby spojrzeć w niebo.

No to mi się romantyk trafił.

– Mógłbyś się ruszyć? Nie chcę tutaj spędzić całej nocy.

Santos momentalnie spuścił wzrok i spojrzał na mnie z błyskiem w oku. Nie, przecież nie ma czegoś takiego jak błysk w oku, tak się tylko mówi… A jednak przez chwilę naprawdę miałam wrażenie, że jego oczy się błyszczą.

– Dlaczego nie? – zapytał i znacznie zmniejszył dzielącą nas odległość. – Z tobą mógłbym spędzić noc wszędzie.

Poczułam jak policzki mnie pieką od rumieńców, które ozdobiły moją twarz. Nie mogłam uwierzyć, że powiedział coś tak oklepanego, a i tak wprawił mnie w zakłopotanie.

– Santos, ja…

– Wiesz, że za dużo mówisz?

Zaśmiał się, ale tak szczerze, jak małe dziecko. Nie wiem dlaczego, ale właśnie w tym momencie przypomniałam sobie jego rozmowę z kelnerką i uświadomiłam sobie, że był dla niej po prostu miły, chociaż tak naprawdę nie miał ochoty z nią rozmawiać.

– Tak?

– Tak – przytaknął i pochylił się nade mną. – Na szczęście możemy temu zaradzić.

Kojarzycie ten moment, gdy dostajecie przesyłkę, albo prezent i przez chwilę cieszycie się jak dziecko, że możecie rozpakować paczkę? Tak, to jest cudowne uczucie, ale ani trochę nie dorównuje ono temu, co poczułam, gdy wargi Santosa, delikatnie musnęły moje. W książkach zawsze piszą, że ktoś poczuł wtedy coś w rodzaju impulsu elektrycznego, ale to byłoby za mało, mnie trafił piorun i trwale sparaliżował mój mózg.

Santos objął mnie w pasie i przyciągnął do siebie, całował moje usta tak, jakby były czymś najcenniejszym na świecie, jednak w tym pocałunku było jeszcze coś… Tęsknota, której nie umiałam pojąć. Miałam wrażenie, że jest tym, co kiedyś utraciłam, a przecież to byłoby niemożliwe.


Lucas

Spodziewałem się szybciej odnaleźć Lisę, ale nie będę narzekał. Nie, tutaj nie da się nie narzekać, bo przez tego durnego nefilim nie mogę jej odnaleźć, a na domiar złego to wszystko ciągnie się od tamtego koszmarnego dnia, gdy szkołę odwiedził Miguel. Czuję w sobie niewyobrażalną złość, gdy pomyślę, że tyle czasu zajmował się nią Thomas. Tak nie powinno być!

– Podać coś pan... – zaczął chłopaczek z hotelowej obsługi, ja jednak podniosłem rękę i tym jednym gestem, uciszyłem go.

Postanowiłem wyjść na miasto i rozejrzeć się po okolicy, tak na wszelki wypadek. Nie przypuszczałem tylko, że po drodze tyle osób będzie chciało ze mną porozmawiać. Istna plaga! Czy ja mam nad głową wywieszony bilbord z napisem: „zagadaj do mnie”. Odpowiedź oczywiście brzmi „nie”, ale te wszystkie natrętne osoby, jakby tego nie rozumiały.

– Jaki piękny dzisiaj dzień… – zaczęła mówić jakaś kobieta, której już chciałem coś odpowiedzieć, gdy w tłumie mignęła mi znajoma postać.

– Nie wierzę – mruknąłem do siebie i zostawiając kobietę w pół słowa, pobiegłem za kimś, kto równie dobrze mógłby być zjawą.

Szybko go dogoniłem, głównie dlatego, że stał w miejscu i pisał coś na swojej komórce. Zadowolony z siebie, podszedłem do niego i opierając się na jego ramieniu, powiedziałem:

– Kopę lat, stary.

Czułem i widziałem jak postawa chłopaka zmienia się w przeciągu sekundy. Wyprostował się i strącił ze swojego ramienia, moją dłoń, a na samym końcu wbił we mnie swoje rozłoszczone spojrzenie.

– Lucas.

– We własnej osobie – odpowiedziałem, kłaniając się żartobliwie.

– Alyson zaprzeczała, gdy mówiłem, że masz coś z klauna, ale najwyraźniej miałem rację.

Tego było już za wiele, podszedłem do niego bliżej i patrząc prosto w jego zakłamane oczy, zapytałem:

– Gdzie jest Lisa?

– Lisa już nie istnieje – odpowiedział od razu, częstując mnie swoim irytującym uśmieszkiem.

– Jak ja cię zaraz… – zacząłem, ale chłopak od razu mi przerwał.

– Nic mi nie możesz zrobić, jestem pod ochroną Gabriela.

– Nie wierzę – odpowiadam automatycznie, dobrze wiedząc, że mój brat nie zrobiłby czegoś takiego.

– To uwierz – krzyknął przez ramię, gdy oddalił się ode mnie o parę metrów.

– Thomas! Wracaj tutaj, natychmiast!

A

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz