poniedziałek, 23 listopada 2015

25. Powrót anioła

Lisa / Isa

Do hotelu Marnotrawnego zawitał nowy gość, nikt nie wiedział kim był i co tutaj robił, bo na turystę nie wyglądał. Tym razem nie oddelegowano mnie do opieki nad gościem, bo nie było takiej potrzeby, cały czas siedział cicho w swoim pokoju, a przynajmniej w ciągu dnia, bo hałasować zaczynał równo o północy. I nie, wcale mnie nie przerażał, zwolniłam się wcześniej z pracy, bo naprawdę martwił mnie stan zdrowia Adriana. Tak, tego się trzymajmy.

Droga do domu minęła mi szybko, nawet zdążyłam po drodze wpaść do sklepu i kupić kilka produktów na obiad. A co mi tam, zrobię mu rosół, a może szybciej się ode mnie odczepi. Tak, zupa to dobry pomysł w jego przypadku, przestanie kichać i płakać po nocy, złowrogo wołając: Umieram!

Thomas nadal u nas mieszkał, ale prawie w ogóle go nie widywałam, dzięki czemu byłam spokojna. Ostatnie zdarzenia sprawiły, że czułam się w jego towarzystwie niezręcznie. Pamiętałam część naszego związku, ale to było kiedyś, teraz to nie miało najmniejszego znaczenia, nie kochałam go i wiedziałam, że tak pozostanie.

W domu zastałam taki widok, jakiego się spodziewałam, Adrian leżał na swoim łóżku w towarzystwie masy zmiętych chusteczek. W jego pokoju unosił się też lekki smrodek, który w połączeniu z zasłoniętymi roletami stwarzał nieprzyjemną scenerię.

– Wynocha! – krzyknęłam głośno, żeby mnie dobrze usłyszał. – Idź do salonu, muszę tutaj przewietrzyć, bo sąsiedzi pomyślą, że coś u nas zdechło.

– Jestem chory... – wychrypiał.

– Tutaj na pewno nie wyzdrowiejesz, ruchy chłopie!

Z wielka łaską w końcu zwlókł się z łóżka i wlokąc za sobą kołdrę, udał się do sąsiedniego pokoju, a ja odsłoniłam rolety i otworzyłam okno, po czym szybko wyszłam z tej nory i skierowałam się prosto do kuchni, ignorując jęki mojego współlokatora.

Lubię gotowanie, zawsze sprawia mi przyjemność, chociaż osoba przyglądająca mi się z boku mogłaby mieć inne zdanie, bo jak to kiedyś powiedziała Niki, ten kto podejdzie do gotującej Isy, zginie bolesną śmiercią. Oczywiście przesadzała, przeważnie tylko krzyczę na intruzów, no może parę razy strzeliłam kogoś po łapach drewnianą łyżką, ale przynajmniej się nauczyli, czego nie mogą robić.

– Zjedz to – powiedziałam surowo i wepchnęłam w ręce zakatarzonego Adriana, miskę z rosołem.

Z niepewnością i obawą spojrzał na mnie, ale już po chwili wahania chwycił łyżkę i zaczął jeść zupę. Zdając sobie sprawę, że mimo wszystko nie jest małym dzieckiem, wzięłam telefon i poszłam do pokoju.

Od czasu, gdy spotkałam Santosa u Niki, wymieniłam z nim jedynie parę sztywnych sms-ów, natomiast z moją przyjaciółką zdążyłam już porozmawiać na żywo. Nic nie powiedziała na temat chłopaka ukrytego w jej szafie, a ja nie dopytywałam, chociaż skręcało mnie z ciekawości, żeby dowiedzieć się czegoś więcej.


Lucas (parę tygodni później)

Pakuję się w pośpiechu do niewielkiej czarnej torby, sprawdzając w myślach, czy czasem o czymś nie zapomniałem, ale nie, wszystko jest, a resztę dokupię na miejscu. Przed chwilą zadzwoniłem i zarezerwowałem pokój w hotelu, później załatwię sobie jakieś mieszkanie. I jeszcze samolot, naprawdę nie wiem jakim cudem Ashley, przyjaciółce Lisy z Guardian City, udało się załatwić ten bilet.

Na lotnisko nie mogłem polecieć ze względu na rzeczy, które musiałem ze sobą zabrać. Przy zmianie postaci musiałbym zostawić w domu bagaż, bo ludzie widzieliby na niebie fruwającą torbę, przez to, że jako anioł przeważnie stawałem się niewidzialny dla śmiertelników.

Alyson, nie powiadomiłem o swoich planach, bo miała swoje zajęcia, a poza tym ostatnio była nieznośna, ciągle wytykała mi moje wady. Nie potrzebowałem jej do tego, co zamierzałem zrobić…

Po ośmiogodzinnej podróży w końcu wylądowałem na miejscu. Inny kraj, a pogoda taka sama jak w Nowym Jorku, deszcz padał niemiłosiernie, jakby niebo postanowiło zapłakać nad ludzkim rodzajem. Tak czy inaczej, wiedziałem, że jestem w dobrym miejscu, czułem to. Lisa była blisko, to co zobaczyłem w wizji, nie było tylko urojeniem, ona naprawdę tutaj była.


Miguel

Od czasu, gdy przybyłem do Meksyku, ciągle myślę o moim synu, Santosie. Nie widziałem go od ponad trzech lat. Zerwał ze mną wszystkie kontakty i rozpłynął się w powietrzu, podobnie jak jego matka wiele lat temu. Nie było mi to na rękę, bo kto będzie się słuchał przywódcy upadłych, którego ignoruje jego własny syn? Otóż nikt. Na szczęście udało mi się ten mały fakcik zataić przed szerszym gronem. Nie powiem, miałem już wprawę w zatajaniu różnych rzeczy, choćby tego, że nie jestem Nefilim, tylko upadłym aniołem, jednym z tych, które poszły za Lucyferem. Zostałem na Ziemi i zacząłem przewodzić Nefilim, które wybrały mrok. Słuchali mnie wszyscy, poza jednym wyjątkiem – moim synem. Nie mogłem zawładnąć jego umysłem, opierał mi się…

– Panie, wszystko załatwione – powiedział jeden z moich najlepszych ludzi.

Spojrzałem na chudego chłopaka, który pomimo swojej mizernej postury potrafił naprawdę wiele zdziałać w terenie, był niczym dzikie zwierzę, bezlitosny.

– Dobrze.

– Jest jeszcze coś… – powiedział chłopak, spuszczając gwałtownie głowę.

Takie zachowanie nigdy nie wróżyło niczego dobrego, mając to na uwadze, z zainteresowaniem spojrzałem na młodzieńca.

– Co się stało?

– Dostaliśmy wiadomość, że anioł zniknął z Nowego Jorku, została tam tylko jego towarzyszka, ta lekarka.

– Gdzie się udał?

– Nie wiemy.

– Cóż, anioły trzymają się razem, więc przypuszczam, że ich rozłąka nie potrwa długo. Obserwujcie Alyson, zobaczymy jak to wszystko się rozwinie.



Lisa/Isa (sen)

Przede mną rozprzestrzenia się widok na długie pasmo pól i łąk, patrzę na to niewzruszona i obserwuję jak powoli zieleń zaczyna być przysypywana przez śnieg. Nawet nie zauważyłam, kiedy nadeszły ciemne chmury, które przyniosły ze sobą śnieg i mgłę. Zrobiło mi się zimno, ale nie poszłam szukać schronienia, tylko zaczęłam iść przed siebie, nie zważając na leżący na ziemi śnieg i moje bose stopy. Szłam i ani trochę nie obchodziło mnie, co czeka na mnie po drugiej stronie mgły.

– Przyjdę po ciebie, moja droga – rozległ się głos, który znałam aż za dobrze z koszmarów, jednak to mnie nie odstraszyło.

Zaczęłam biec najszybciej jak potrafiłam, musiałam go znaleźć i spojrzeć mu w twarz, musiałam to zrobić. Chciałam w końcu poznać odpowiedź na nurtujące mnie pytanie. Kim był ten chłopak?

Stanęłam dopiero, gdy zobaczyłam zarys męskiej postaci stojącej nad urwiskiem.

– Już niedługo, moja droga – wyszeptał cicho.

Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, gdy chłopak zeskoczył z urwiska, a chwilę później wzniósł się do nieba na pięknych, białych skrzydłach. On przecież był…

Aniołem.

A

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz