poniedziałek, 7 grudnia 2015

27. Lisa, nazwałeś mnie tym imieniem

Od jakiegoś czasu siedziałam na oknie w swoim pokoju i wpatrywałam się w rysunek przedstawiający Santosa. Łącznie naszkicowałam dzisiaj około piętnastu takich rysunków. Na jednym z nich grał w piłkę, na innym siedział w kawiarni, na ławce szkolnej, albo leżał na trawie z zasłoniętymi przez ramię oczami. Wszystkie te rysunki łączył wiek chłopaka, który na pewno był młodszy niż teraz, co było tym bardziej dziwne, że nie znałam go wtedy.

Nie mogłam odpędzić od siebie przedziwnego wrażenia, że sceny, jakie widziałam na kartkach papieru, wydawały mi się bardzo realne. Rozmyślałam nad tym tak długo, że zdążyła zapaść noc, a ja nadal nie ruszyłam się z parapetu. Dopiero, gdy do pokoju wszedł Thomas i zapalił światło, ocknęłam się z otępienia. Oboje rozejrzeliśmy się po moim pokoju, w którym walały się zarysowane kartki papieru. Thomas bez słowa uklęknął na środku pomieszczenia i podniósł pierwszą z brzegu kartkę, na której oczywiście musiał znajdować się Santos, bo nikogo innego nie rysowałam.

Poruszyłam się niespokojnie i opuściłam nogi z parapetu, czułam się niezręcznie. Thomas nie odzywał się i to było gorsze od jakiegokolwiek kąśliwego komentarza. Bojąc się jednak powiedzieć coś jako pierwsza, spojrzałam po raz kolejny na rysunek na którym Santos się uśmiecha i zeskoczyłam z parapetu. Podeszłam do lustra i spojrzałam na swoje odbicie. Z zaplecionymi na piersiach ramionami i rozczochranymi włosami wyglądałam jak wkurzona czarownica, jednak w rzeczywistości nie czułam się ani trochę groźna.

– Czy coś się stało?

Uśmiecham się do siebie pod nosem i mam ochotę opowiedzieć, że stało się wszystko i nic. Okazuje się, że inni ludzie wiedzą o mnie więcej niż ja sama, ale dlaczego? No pytam się, dlaczego tak się dzieje?! Zamiast tego, odpowiadam:

– Umiem rysować.

– Wiem, nawet bardzo dobrze ci to wychodzi.

Odwracam się jak oparzona i wpatruję się w nierozumiejącego moje zachowanie, Thomasa. Podchodzę do niego i rozwścieczona szturcham go palcem w klatkę piersiową.

– Ty też wiedziałeś?! – krzyczę rozeźlona. – Dlaczego tylko ja nie wiedziałam, że potrafię malować?! Czego jeszcze się dowiem, może występowałam w cyrku, albo jakimś zespole?!

– Właściwie…

– Co właściwie?!

– Śpiewałaś ze mną…

– C-o-ś t-y p-o-w-i-e-d-z-i-a-ł? – cedzę przez zęby.

– Uspokój się – mówi cicho, ale nie zamierzam ustąpić.

– Jak mam być spokojna, skoro nagle okazuje się, że nie wiem o sobie podstawowych rzeczy. Miałam jakiś wypadek, a może doznałam jakiejś traumy?

– Nic z tych rzeczy.

Chłopak zaplata swoje palce, ale po chwili zmienia zdanie i chowa je za plecami. Nie wygląda na zadowolonego moim wybuchem. I dobrze, bo nie potrzebuję jego aprobaty, żeby coś powiedzieć.

– No tak, jak dzieje się coś poważnego, to wszyscy faceci są tak samo pomocni – mruczę pod nosem i wychodzę z pokoju.

Nie przejmuję się krzykami Thomasa i szybko zbiegam po schodach, by chwilę później znaleźć się na opustoszałej już o tej godzinie ulicy. Nie myśląc za wiele, wyciągam komórkę z kieszeni i wybieram numer Santosa. Odebrał po drugim sygnale i od razu rozgniewany powiedział:

– Nie!

– Co „nie”? – pytam zaskoczona.

– Isa?

– Tak, a myślałeś, że kto dzwoni?

– Nieważne, coś się stało?

– Po pierwsze przestańmy ciągle zadawać sobie pytania, bo w taki sposób do niczego nie dojdziemy, a po drugie – zawahałam się – musisz po mnie przyjechać.

– Gdzie jesteś?

– Pod domem, chyba pokłóciłam się z Thomasem…

– Zaraz przyjadę.

Santos rzeczywiście zjawił się po chwili, jednak ku mojemu zdziwieniu przyjechał taksówką, co zrozumiałam dopiero, gdy usiadłam obok niego. Nie mógł prowadzić, bo wcześniej pił i nie potrzebowałam alkomatu, żeby mieć co do tego stuprocentową pewność.

– Piłeś – zauważam surowo.

Odwraca się w moją stronę i przygląda mi się podejrzliwie. Nie potrafię niczego wyczytać z jego twarzy, jednak coś mi mówi, że nie to chciał usłyszeć.

– Jak chcesz mnie pouczać, to powiem ci to samo, co powiedziałem Niki. Nie jestem już dzieckiem.

– A jeżeli nie chcę cię pouczać? – pytam, uważnie przyglądając się jego twarzy.

– W takim razie jedziemy na naleśniki.

– Naleśniki?

Nie mogę uwierzyć w to co słyszę, on naprawdę chce wepchać to we mnie? We mnie?! Tą samą mnie, która pomimo dozgonnej miłości do słodyczy, żywi wstręt do naleśników od czasu, gdy będąc na kacu, zjadła o wiele za dużo tego diabelskiego przysmaku?

No dobra, może jednak skorzystam z tej propozycji, bo co może być złego w naleśnikach jedzonych na trzeźwo?

Godzinę później znałam już odpowiedź, a brzmiała ona: wszystko.

Santos oczywiście musiał wybrać knajpkę leżącą tak daleko, że zaczęłam się zastanawiać czy nadal jesteśmy w moim mieście. I możecie mi wierzyć na słowo, bo nie przesadzam. Wywiózł mnie taksówką na odludzie, gdzie jedynym budynkiem był parterowy domek z wieloma oknami przez które było widać te wszystkie tłumy czekające na naleśniki.

Niechętnie poszłam za chłopakiem do tego szemranego lokalu i usiadłam na jednej z kanap. Całe wnętrze wyglądało jak wyjęte z filmu mającego wątek o amerykańskiej prowincji, gdzie takie miejsce jest centrum jakiejkolwiek rozrywki.

– Możemy już iść? – zapytałam od razu bez ogródek, patrząc błagająco na chłopaka.

– Daj spokój, tutaj jest fantastycznie!

Otóż wcale tak nie było, ale to tylko informacja dla tych, którzy przegapili moment, gdy negatywnie oceniłam to miejsce.

– Co podać?

Podniosłam błyskawicznie głowę do góry i zobaczyłam szczupłą dziewczynę nachylającą się nad Santosem. Ciekawe czy taki sam przypadek jaki rozpiął guziki jej bluzki, sprawił, że teraz otarła się o chłopaka.

– Niech pomyślę – zaczął mówić rozbawiony i w tym samym czasie stukał rytmicznie palcem o swoje usta, udając zamyślenie. – Jesteśmy w naleśnikarni, więc może… Naleśniki?

– Jakie to błyskotliwe – mruknęłam pod nosem, jednak nikt nie zwrócił na to uwagi.

– Och – westchnęła głośno dziewczyna i zaśmiała się, a ja chciałam tylko jednego, żeby przestała rechotać jak ropucha. – A dla twojej siostry też przynieść naleśniki? – zapytała, gdy w końcu przestała zgrywać żabę.

Spojrzałam na nią jak na idiotkę, którą prawdę mówiąc była. Niestety nie zrozumiała co oznacza moje mordercze spojrzenie i musiałam się do niej odezwać.

– Naprawdę wyglądam na jego siostrę? – zapytałam blondynki, jednocześnie patrząc na Latynosa.

– No tak – odparła bez wahania.

– Czy mam go pocałować, żeby cię przekonać, że nie jestem z nim w żaden sposób spokrewniona?! – wybuchłam rozgniewana, możecie mieć jednak pewność, że w mojej głowie ta wypowiedź zawierała dużo przekleństw, których nie użyłam tylko dlatego, że mimo wszystko jestem dobrze wychowana.

– Obejdzie się bez stosunków kazirodczych w tym lokalu – wysyczała i odeszła od naszego stolika.

– Ale… – zaczęłam, chcąc jej wytłumaczyć, że skoro Santos nie jest moją rodziną, to nie ma mowy o kazirodztwie.

W tym czasie chłopak złapał mnie za dłoń i czule ją pomasował.

– Lisa, uspokój się.

Moje ciało zesztywniało. Powoli odwróciłam się i spojrzałam w ciemne oczy chłopaka, który chyba nie do końca rozumiał co się działo, bo wyglądał na coraz bardziej upitego, co było bez sensu, skoro przy mnie nie wypił nawet kropelki.

– Lisa.

– Co? – zapytał zszokowany.

– Przed chwilą nazwałeś mnie tym imieniem.

A

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz