wtorek, 1 grudnia 2015

26. Rysunek

Dzisiaj mam wolne, więc z łóżka wstaję dopiero w okolicach dziesiątej. Nie zawracam sobie głowy zmianą stroju i wychodzę z pokoju w spodenkach i koszulce na ramiączkach. Z częściowo zamkniętymi oczami doczłapuję do kuchni i po omacku nalewam sobie do kubka, zaparzonej w dzbanku, kawy.

– Izabela…

– Cii – uciszam natręta i siadam przy stole.

Nachylam się nad kubkiem z kawą i…

– Izabela!

Rozeźlona podnoszę głowę i patrzę wrogo na Thomasa.

– Co?!

– Kawę zaparzył Adrian.

Adrian, mój nietypowy współlokator, ten sam, który na starcie wygrałby konkurencję na najgorszego kucharza świata.

– Dzięki – odpowiadam odsuwając od siebie zabójczy napój. – Jeszcze mi życie miłe.

Opieram głowę na ręce i na chwilę zamykam oczy, to wystarcza Thomasowi, który wstaje od stołu i znika na chwilę tylko po to, żeby wrócić do mnie z gorącą kawą. Patrzę zaskoczona na papierowy kubek i próbuję zrozumieć, dlaczego zszedł na dół do kawiarni, zamiast zaparzyć mi kawę jak normalny człowiek.

– Nigdy ci nie smakowała moja kawa – mówi, jakby czytał w moich myślach.

Nigdy… Gdybym tylko pamiętała te jego wszystkie nigdy i zawsze. Niestety nadal miałam wrażenie, że pamiętam tylko nieznaczną część tego, co dotyczyło Thomasa. Czasami nawet zastanawiałam się, czy nie miałam jakiegoś wypadku, skoro nie mogę sobie przypomnieć czasów, w których miałam przy sobie Thomasa i Aleksa.

– Co się stało, że doznałam tego zaszczytu i zobaczyłam ciebie z krwi i kości? – zapytałam po paru minutach.

Nie wytrzymałam i musiałam o to zapytać, a potem z nieskrywaną ciekawością wpatrywałam się w Thomasa, który leniwie przeczesał ręką, swoje krótkie włosy.

– I kto to mówi? – przeciągnął każde słowo, wbijając jednocześnie we mnie swoje przenikliwe spojrzenie.

– Nie rozumiem, o czym mówisz – odpowiadam szybko.

Mimowolnie przyjmuję obronną pozę i zaplatam ręce na piersi, staram się też nie patrzeć na Thomasa. Nie wiem czemu, ale jego słowa wywołały u mnie gęsią skórkę i wcale nie podobał mi się kierunek w jakim zmierzał.

– S-a-n-t-o-s.

– Co z nim? – pytam wzburzona.

Nie wiem, kto mu powiedział o nim, ale osobiście obedrę ze skóry tego kapusia.

– A to, że bardzo nieładnie się zachowujesz, ignorujesz go – odpowiedział wolno, przez co zaczęłam się zastanawiać czy aby nie ma mnie za głupią mówiąc tak do mnie.

Wzięłam głęboki wdech, wstałam z krzesła i położyłam ręce a stole, nachylając się w stronę Thomasa. Przez cały ten czas patrzyłam na niego w ciszy, aż w końcu, gdy zobaczyłam niepewność w jego oczach, wyszeptałam:

– Nie jestem ani głupia, ani głucha, więc możesz mówić do mnie normalnie, a jeśli chodzi o Santosa, to jest to moja prywatna sprawa i nie powinna cię ona obchodzić. A teraz wybacz, ale znudziła mnie rozmowa z tobą, więc idę się wyszykować, bo wychodzę. Adrianowi możesz powiedzieć, że nie wrócę na obiad.

Zdenerwowana poszłam do pokoju i szybko narzuciłam na siebie sukienkę, po czym wpadłam jeszcze na chwilę do łazienki i szybko wybiegłam z mieszkania.

Celem mojego spontanicznego spaceru, okazała się wystawa artystów-amatorów, wśród których odnalazłam Niki. Nawet nie sprawiło mi to problemów, bo tak barwna osobowość rzucała się w oczy na samym początku, tym co mnie jednak zdziwiło, było jej towarzystwo. Obok mojej przyjaciółki stał dobrze mi znany chłopak, z którym ostatnio prawie codziennie spotykałam się w kawiarni, żeby porozmawiać jak za starych, dobrych czasów, których za Chiny Ludowe, nie mogę sobie przypomnieć.

– Aleks? – Z moich ust wydobywa się coś na kształt zwierzęcego pisku, nim jednak zdążę się poprawić, on już się odwraca od mojej przyjaciółki i z wielkim uśmiechem na ustach, podchodzi do mnie i obejmuje mnie mocno.

– Jak dobrze cię widzieć – mówi, wypuszczając mnie ze swoich ramion.

Przyglądam się uważnie przyjacielowi, który wygląda na zrelaksowanego, a przecież on nigdy tak nie wygląda! Może tylko na mnie sztuka przy dłuższym obcowaniu działa jak płachta na byka? Może innych to uspakaja, albo chociaż usypia?

– Co tutaj robisz? – zadaję pierwsze pytanie, jakie przyszło mi do głowy i nie zwracam uwagi na zmieszane twarze przyjaciół.

– Przyszedłem zobaczyć prace Nikoli, jestem jej to winny skoro Santos obraził się na cały świat.

– No tak… – mówię pod nosem, na co Aleks nie zwraca uwagi.

– Jednak to właśnie twoje prace chciałbym tutaj zobaczyć. – Uśmiecha się rozmarzony i patrzy na mnie tym swoim wszystkowiedzącym wzrokiem. – Musisz mi pokazać swoje prace, dawno nie widziałem niczego, co wyszło spod twoich rąk.

– O czym ty mówisz?

– Jak to o czym? Byłaś najlepszą uczennicą na zajęciach plastycznych, szkicowałaś, malowałaś i zachwycałaś tym, co robiłaś.

O czym on do mnie mówi? Nie maluję i nigdy nie malowałam, może mi wiele wmówić, ale nie to, że miałam duszę artysty.

– Isa, mówi prawdę, nigdy nie chciała ze mną tworzyć. – Niki staje w mojej obronie, jednak to nie pomaga, bo Aleks nie wgląda na ani trochę przekonanego. Podchodzi do mnie w ciszy i wpycha mi w ręce szkicownik z ołówkiem.

– Udowodnij, spróbuj coś narysować. Założę się, że twoje ręce pamiętają to, czego nie pamięta twoja głowa.

Matko! Jaki on jest upierdliwy, jakby nie mógł mi po prostu uwierzyć na słowo, że nie potrafię tworzyć takich rzeczy, bo po prostu nie mam takiego talentu. Trudno, zdarza się, nie każdy jest artystą, nie każdy jest kreatywny i…

Przyglądam się zarysowi twarzy, która powstała na kartce i nagle się wyłączam. O niczym już nie myślę, tylko obserwuję, jak z każdą kolejną kreską, rysunek coraz bardziej przypomina czyjąś twarz. Nie mogę wyjść z podziwu, że potrafię to sama zrobić.

Jestem tak zaabsorbowana nowym odkryciem, że nawet nie zauważam, kiedy Niki staje za moimi plecami i mówi:

– Jaki ładny portret Santosa, tylko o brodzie zapomniałaś, bez niej wygląda jak licealista.

Licealista?

Zamykam oczy, bo zaczyna mi się kręcić w głowie, przed oczami widzę niewyraźny zarys szkolnego korytarza. Leżę na podłodze. Nie pamiętam jak się tam znalazłam, niby jestem w tamtym miejscu, ale nic nie mogę sama zrobić. Ktoś, jakiś chłopak obejmuje mnie i podnosi z podłogi, a ja rzucam szybkie spojrzenie na jego zatroskaną twarzy i wydając z siebie coś na kształt śmiechu, zaczynam biec…

A


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz